Włocławek, ul. Toruńska; poniedziałek 1 czerwca 2020 r.; Prezent na Dzień Dziecka
Pierwszy dzień ostatniego miesiąca w tym roku szkolnym. Jestem wypoczęta po weekendzie i gotowa do kolejnych lekcji online. Wstałam o 8.00 rano. Umyłam się, zjadłam śniadanie i usiadłam przy biurku, by przejrzeć maile na elektronicznym dzienniku i informacje na Classroomie. Z którego przedmiotu muszę jeszcze odrobić pracę domową? Z jakiego sporządzić notatki? Trochę tego dużo, ale dam radę, w końcu mam na to całe popołudnie. No prawie całe, bo o 11:45 – angielski, a o 13:00 – matematyka na Google Meet.
Lekcja angielskiego z Panem Kurzępą przebiegła dość szybko, zresztą jak zawsze. Poza tym język angielski to mój ulubiony przedmiot. W przerwie między angielskim a matematyką zrobiłam pracę domową z informatyki i przesłałam ją do Pana Gmysa. Może wpadnie jakaś dobra ocena ?
Punktualnie o 13.00 – połączenie z Panią Karwowską. No, tu było troszkę gorzej – dużo nowych zadań, więc trzeba było bardziej się skupić. Nie było to łatwe, bo zza okna dobiegał hałas sprzeczających się dzieciaków. Otworzono już place zabaw, dzieci znów bawią się na dworze. Czyżbym tylko ja miała lekcje on-line? Nie ma rady na zarazę – musiałam zamknąć okno. Patrząc przez moment na podwórko, przypomniałam sobie, że przecież dzisiaj Dzień Dziecka. Może stąd ten rwetes radosnej zabawy ?
W kwietniu skończyłam 17 lat i nie czuję się już dzieckiem, choć oczywiście dla moich rodziców zawsze nim będę. Pamiętam, że kiedy w marcu ogłoszono dla osób niepełnoletnich zakaz wychodzenia z domu bez opieki dorosłych, bardzo mnie to zezłościło. Jak to, nie będę mogła sama wyjść na spacer, na rower, czy spotkać się ze znajomymi? Przecież nie jestem już małą dziewczynką! W tym właśnie dniu plac zabaw przed moim blokiem opustoszał. Widziałam przez okno, jak pracownicy ze spółdzielni mieszkaniowej oprócz naklejenia informacji o zakazie wstępu i korzystania, wejście na plac zabaw dodatkowo zabezpieczyli biało-czerwoną taśmą. Tak oznaczone miejsce, w pierwszej chwili skojarzyło mi się ze sceną z dobrego kryminalnego filmu, gdzie policja odgradza miejsce zbrodni. Od tego dnia nie było już słychać śmiechów dzieciaków bawiących się w piaskownicy, zjeżdżających ze zjeżdżalni i huśtających się na już dość zużytej, skrzypiącej huśtawce. Plac zabaw straszył ciszą. Ławka na podwórku również była pusta, a zazwyczaj oblegała ją grupka młodzieży, słuchająca na swoich telefonach muzyki. Ryk puszczanej na całego muzyki, co drugie słowo wulgaryzm i dym papierosów, to do tej pory była codzienność tej współczesnej młodzieży. Czasami zastanawiałam się, gdzie są ich rodzice, że oni tak do późna w nocy okupują tę ławkę. Kiedy oni się uczą, odrabiają lekcje? Takie zachowania nigdy mnie nie bawiły, takie towarzystwo to nie dla mnie.
Pandemia nie tylko moje życie wywróciła do góry nogami. Moim rodzicom też było trudno przyzwyczaić się do obostrzeń wprowadzonych przez rząd. Rotacyjna praca w domu, zakaz weekendowych wypadów za miasto, zakaz wstępu do lasu. Dzięki temu mogliśmy jednak spędzić ze sobą więcej czasu w ciągu dnia. Na szczęście zniesiono już wiele zakazów i rodzice mogli wrócić do swoich miejsc pracy sprzed pandemii.
Około godz. 17.00 usłyszałam dźwięk domofonu. To rodzice wrócili po pracy. Wielkie było moje zaskoczenie, gdy tata zza pleców wyciągnął duże pudełko z czerwoną kokardą. Spełnienia marzeń i dużo zdrówka z okazji Dnia Dziecka ! – krzyknęli oboje, podając mi prezent. Szarpnęłam za kokardę. Wow! To torebka, której zdjęcie pokazywałam mamie tydzień temu na jednej ze stron internetowych. Rodzice zawsze wiedzą, jak sprawić mi przyjemność. Po wspólnym obiedzie mama przygotowała mój ulubiony deser – lody waniliowe z truskawkami. Jak miło spędzić tak dzień.
Trochę boję się, że po wakacjach będzie nawrót pandemii, o czym informują nas w telewizji i nie wrócimy do nauki w szkolnych murach, tylko będziemy kontynuować naukę on- line. Oczywiście nie narzekam, że muszę więcej uczyć się w domu, mogę bowiem inaczej rozplanować swój dzień, nie muszę się spieszyć. No i lekcje nie rozpoczynają się o 08.00 rano. Znajduję też czas na moje nowe hobby – stylizację i zdobienie paznokci.
Mam nadzieję, że prognozy, którymi straszą nas media jednak się nie sprawdzą i nowy rok szkolny rozpoczniemy 1 września.
Julia Czajka, kl. IA LO
Kowal, 4/5 czerwca 2020; noc z czwartku na piątek; Horror w murach „Długosza”
Była sobie dziewczyna, która nie bardzo potrafiła zrozumieć co się wokół niej na świecie dzieje. Mieszkała w domu razem z mamą, tatą i siostrą, ale nie zawsze umiała się z nimi porozumieć. Jej ulubionym zajęciem była opieka nad zwierzętami oraz oglądanie starych horrorów o wampirach i wilkołakach. Do szkoły lubiła chodzić tak samo jak wszystkie nastolatki w jej wieku. Szkoła jednak stanowiła jakieś urozmaicenie. Kiedy nadeszły czasy strasznej zarazy i dla bezpieczeństwa przed ogarniającą świat pandemią zamknięto wszelkie miejsca masowych spotkań, poczuła, jak bardzo brakuje tego miejsca, do którego od poniedziałku do piątku przychodziła zdobywać wiedzę i spotykać rówieśników. Jedynym oknem na świat był dla niej od tej pory ekran komputera, na którym poza odrabianiem lekcji on-line oczywiście oglądała horrory i grała w grę Kangurka Kao. W ramach relaksu biła zatem potworki z rękawicy bokserskiej, chcąc ocalić swoją kangurzą rodzinę. To musiało mieć swoje skutki tym bardziej, że żyła w stresie, że jeśli będzie trwonić czas na gry i filmy, nie zdąży uporać się z kolejną pracą z angielskiego, z notatką z fizyki i innymi edukacyjnymi zadaniami.
Wielkie wrażenie w dzieciństwie zrobiło na niej zwiedzanie Zamku Orawskiego znajdującego się na Słowacji. To właśnie tam kręcono film Nosferatu – symfonia grozy. Od innych zamków wyróżniał go fakt, że i postawiono przed nim figurę tytułowego bohatera na pamiątkę. Od tego czasu wszystkie duże, stare budynki przypominały jej tamten zamek.
Pewnej nocy przyśnił się jej straszny sen. Szkoła do której uczęszczała przed pandemią przypominała ziszczone słowackie zamczysko. Nie można było jednak się do niej dostać, gdyż grasowały w niej wampiryczne stwory, niepozwalające dzieciom na dalszą naukę. Każdy, kto trafił w ich szpony, przepadał bez wieści. We śnie dziewczyna, znając grozę sytuacji, znalazła się od razu na korytarzu piwnicy szkoły, przy szafce, gdzie przechowywała książki i swój mundurek. Próbowała otworzyć swoją szafkę kluczem, który jednak nie chciał się przekręcić. Dwa wampiry nadchodziły od strony stołówki. Musiała uciekać. Nie mając dużego wyboru, biegła w stronę wyjścia ze szkoły, lecz i tam na schodach czaiły się kolejne bestie. Zawróciła. W panice rzucił się na drzwi do gabinetu informatyka pana Krzysztofa, nadaremnie szarpała za klamkę. Po prawej stronie przed sobą miała tylko ślepy korytarz, z lewej nadchodziły wampiry. Kolejne drzwi to sala P2, gdzie odbywają się lekcje religii i angielskiego. Bogu dzięki nie były zamknięte na klucz i mogła wejść. Włączyła światło i zabarykadowała się wewnątrz ławkami. Nie powstrzymało to jednak inwazji krwiożerczych intruzów. Jeden z wampirów wdarł się już do środka. Nie miała czym się bronić, chwyciła pierwszy lepszy przedmiot z biurka nauczyciela. Był to kubek, z którego zazwyczaj podczas lekcji ks. Jacek sobie popija. Jak mawia, kawa nigdy go nie zawiodła. To dzięki niej może prowadzić lekcje. Czarną cieczą z kubka dziewczyna chlusnęła w żółte wampirze oczy. To powstrzymało potwora, który zamienił się w skamielinę. Pozostałe bestie też. Mogła uciekać. Biegnąc ulicą, jeszcze raz spojrzała na budynek szkoły. Mury rozpadały się, przygniatając potwory.
Oszołomiona obudziła się o 3:55, choć budzik nastawiony był na 6:00. Noc jeszcze mieszała się z dniem. Nie wiedziała, co o tym myśleć… Po prostu cieszyła się, że wszystko okazało się jedynie snem. Poszła do kuchni i zaparzyła sobie czarną kawę. Jej rozgrzewający aromat otulił ją poczuciem bezpieczeństwa. Nie na tyle jednak, by po południu nie pojechać z mamą do miasta. Musiała sprawdzić, czy z jej ukochaną szkołą, w której z powodu epidemii nie była od marca, jest wszystko w porządku.
Anna Rogalska, kl. IC LO
Piotrków Kujawski, sobota 6 czerwca 2020 rok; Lednica online
Zauważyłam, że w dzienniku żalę się zawsze na swoje popsute plany, więc niech tradycji stanie się zadość. Pamiętam, jak rok temu oficjalnie zostało potwierdzone, że 6 czerwca 2020 roku odbędzie się 24 spotkanie Lednica 2000, cieszyłam się jak małe dziecko, że znowu będę mogła poczuć ten klimat, tańczyć, śpiewać – po prostu cieszyć się tym pięknym chrześcijańskim wydarzeniem. Wydaje mi się, że nie ma osoby, która nie wie, czym jest i na czym polega Lednica. Kiedy pierwszy raz na nią pojechałam, absolutnie się zakochałam, a wspomnienia i emocje żyły we mnie przez kilka tygodni. Zaczęłam jeździć co roku, poznawać nowe osoby i przede wszystkim Boga. Zaczęłam wierzyć jeszcze bardziej, mocniej, po kilku latach mogę śmiało stwierdzić, że było mi to potrzebne, aby uwierzyć jeszcze bardziej. Lednica była dla mnie taką wyjątkową sobotą w ciągu roku, zupełnie inną niż wszystkie. Pobudka wcześnie rano, potem ponad dwugodzinna jazda autokarem z mnóstwem młodych ludzi przepełniona śpiewami, śmiechami oraz rozmowami. Na miejscu tradycyjnie zaczynało się od długiego spaceru, aby dotrzeć na Pola Lednickie. Później ogromne kolejki, aby wejść, jednak kiedy to się udało i odnaleźliśmy swój sektor, wszyscy byli przeszczęśliwi. Cały dzień leciał tak, że nie zdążyłam się obejrzeć, a już zaczynała się wieczorna Msza Święta. Jak dla mnie żadna msza, nigdy nie jest tak niezwykła i zachwycająca jak właśnie ta lednicka. Nagłe wyciszenie ludzi oraz ich jedność to coś cudownego. Kazania, które są tak piękne i mądre, kierowane bezpośrednio do młodych. „Siewcy Lednicy” to po prostu geniusze muzyczni, którzy idealnie dopełniają i podkreślają te spotkania. Muzyka porywa do tańca, a uśmiech automatycznie pojawia się na twarzy. Ostatni punkt, czyli przejście przez Bramę Rybę, jest niezwykłe, bardzo emocjonujące i wspaniałe. Lednica w nocy to zdecydowanie najpiękniejszy coroczny widok. No więc, jeśli już powspominałam. W tym roku pandemia popsuła plany, a spotkanie odbyło się inaczej. Kiedy dowiedziałam się, że Lednica została odwołana, ale będzie #Lednicawdomu, razem z grupką przyjaciół postanowiliśmy się spotkać przed laptopem. O godz. 15.00 rozpoczęły się modlitwy, konferencje i śpiewy, jednak to nie to samo, co żywo – ekran nie odda emocji związanych z tańcami lednickimi, Koronką do Bożego Miłosierdzia, procesją księży i całą resztą. Mam nadzieję, że w przyszłym roku Lednica odbędzie się bez żadnych komplikacji.
Karolina Jaroniewska, kl. IB LO
Fabianki, poniedziałek 8 czerwca 2020 r.; Jak pech, to pech…
Czekałem na ostatnią klasówkę z chemii. Komputer był przygotowany od godziny, gdyż tempo jego pracy pozostawia wiele do życzenia. Zrelaksowany, aczkolwiek pełen niepokoju, odliczałem minuty do rozpoczęcia. Jeszcze tylko dwie, jedna… Kliknąłem na Classroom i zobaczyłem białą kartkę. Zerwane połączenie z internetem! Zwykle nie miewam problemów z sercem, ale tym razem miałem wrażenie, że mi zaraz wyskoczy, pot spływał mi po plecach….. „Nie na chemii! Tylko nie na chemii” – pomyślałem. A takie miałem piękne oceny… Zacząłem szukać przenośnego modemu, ale jak zwykle gdzieś się zapodział. W końcu znaleziony! Udało się otworzyć test. Zadania o umiarkowanym stopniu trudności. Rozwiązałem bez problemu. Część teoretyczna również znośna. Tylko zegar jak zwykle tykał zbyt szybko. Próbowałem dołączyć plik do klasówki. Przy końcu wczytywania pojawił się komunikat o błędzie. Oddałem pracę zlany potem dopiero po kilku próbach. Czasu na szczęście nie przekroczyłem. Pełen optymizmu i nadziei, choć jeszcze cały mokry, myślałem o popołudniowej wycieczce do lasu. Po takim poranku wysiłek fizyczny był wskazany. Z kolegami w czasie epidemii się nie spotykam, więc pojechaliśmy na rowerach z tatą. Mistrz tropienia nowych szlaków wybrał przepiękną leśną drogę, szkoda tylko, że po 200 metrach zmieniła się ona w Saharę, przez którą trzeba było się przedzierać w piasku po kostki. Niespodziewanie przed moimi oczami pojawiła się górka, z której można było zjechać. Tata wpadł na pomysł przetestowania swoich hamulców. Test udał się całkowicie. Rower stanął w miejscu. Tata niestety nie. Przeleciał nad kierownicą i wbił się w piasek. Pobiegłem mu pomóc. W końcu nie jestem aż taki nieczuły. Ojcowie mają dziwne poczucie humoru. Mój zamiast cierpieć, leżąc, zaśmiewał się ze swojego upadku. Byłem przekonany, że to ostatni pechowy moment dzisiejszego dnia. Niestety, okazało się, że „naszą” ulicę lubią też miłośnicy szklanych butelek. Najechałem na szkło. Wycieczka rowerowa okazała się przepięknym, wielokilometrowym spacerem.
Mikołaj Kozakiewicz, kl. Ia LO
Skrzynki, środa 10 czerwca 2020 r.; Wakacyjne wierszowane myśli
Nawet nie zauważyłam, jak minęły prawie cztery miesiące. Teraz już czerwiec, zaraz koniec roku szkolnego, zaczną się wakacje.
Zawsze robiłam listę rzeczy, które chcę zrobić latem. Zwykle były to wycieczki rowerowe lub długie piesze wędrówki z moim kochanym psem Czarusiem. Z bratem, który się przydaje, kiedy tracę orientację w terenie, jeździmy od jednego do drugiego krańca parku krajobrazowego. Latem zwykle nadrabiam zaległości książkowe i filmowe. Zaszywam się w pokoju, żeby pochłaniać kolejne woluminy z mojej półki.
Jednak najbardziej lubię spędzać czas sama. Jeździć rowerem po lesie i zatrzymać się w jakimś cichym miejscu, usiąść na obalonym konarze drzewa i wsłuchiwać się w wiatr uderzający o zielone liście. Wtedy mogę spokojnie rysować, szukać natchnienia do moich wierszy lub zwyczajnie się wyciszyć. Po prostu spędzam czas sama z sobą, nigdy się nie nudząc.
Jak każdy odludek zawsze wolałam pisać niż mówić. Po prostu łatwiej mi się komunikować, przekazując swoje obserwacje, myśli czy marzenia na kartce papieru. To właśnie wtedy otwieram się przed światem. Czasami jestem tak pochłonięta, że nawet nie wiem, co robię, a później nie mogę uwierzyć, że to ja napisałam.
Czasem wiem, że konkretny dzień będzie odpowiednim momentem. Najczęściej, kiedy wyczuwam, że fala natchnienia do mnie „idzie”, chowam się w swoim pokoju. Najskuteczniejszą metodą, by nikt nie przeszkadzał, jest po prostu czekać do późnych godzin, kiedy cały dom wreszcie śpi. Tak było i dzisiaj. Kiedy ucichł gwar rodzeństwa i pogasły światła, nawet nie wiem kiedy, wpadłam w trans twórczy. Słowa same układały mi się w wersy i zwrotki. Nie musiałam szukać rymu, bo on sam mi się nasuwał podczas pisania. Układanie wierszy to także świetna zabawa. Nie wiem, co bym robiła podczas kwarantanny pomiędzy odrabianiem lekcji a spaniem, gdyby nie mój długopis i zeszyt. Jak to się dzieje, że piszę? Sama się czasami dziwię, ale wiem na pewno, że chcę się tym dzielić z innymi, co właśnie robię:
Życie jakby stało w miejscu,
ale czas pędzi nieustannie
i tak mijają moje godziny
na kwarantannie…
Czuję się jak na bezludnej wyspie,
tak cicho,
że i tak się nie wyśpię… (…)
I trochę głupio mi samej
o w pół do pierwszej,
mówić do siebie wierszem…
Marta Bronikowska, kl. IB LO
Włocławek, bazylika katedralna, piątek 12 czerwca 2020 r.; Bierzmowanie – reaktywacja
Gotowość do aktywności tego dnia wykazywałem już od godziny 10:00. Nie mogłem się doczekać uroczystej Mszy Świętej, za której oprawę liturgiczną byłem współodpowiedzialny. Na godzinę 13:00 umówiłem się na spotkanie z moim kolegą, również ministrantem, by razem udać się w stronę katedry włocławskiej. Byliśmy odpowiednio przygotowali do liturgii, która rozpoczynała się o 15:00.
Po drodze udaliśmy się do Żabki, bo to jedyny sklep, który był otwarty, by kupić zimne picie, ponieważ był upał i 28 stopni w cieniu, a my jak przystało na długoszaków – w koszulach, długich spodniach i eleganckich butach. Ze sklepu zabraliśmy jeszcze jednego kolegę ministranta i o 14:00 zaczęliśmy przygotowywać całą liturgię. Na te czynności składały się na przykład: odnaleźć i złożyć krzyż do procesji, rozpalić węgielki do trybularza, rozdzielić funkcje pomiędzy pozostałych ministrantów. Około 14:50 przybył Ksiądz Biskup. Punktualnie o 15:00 procesyjnym orszakiem ruszyliśmy z zakrystii, by ukłonić się przed ołtarzem. Po pozdrowieniu ludu przez Księdza Biskupa Wiesława Alojzego Meringa Ksiądz Dyrektor Jacek Kędzierski przywitał nas obszernym wstępem. Nawiązując do wcześniejszej tradycji bierzmowania w naszej szkole, która została przerwana w 2006 roku, wyraził radość z powrotu do tego zwyczaju udzielania sakramentu dojrzałości uczniom szkoły katolickiej. Liturgia Słowa, czyli I czytanie oraz psalm, były obsadzone przez moich szkolnych kolegów, a Ewangelię odczytał mój katecheta ksiądz Jacek Buta.
Następnie odbyła się najbardziej stresująca część bierzmowania, którą przeżywałem parę lat wcześniej i do tej pory pamiętam – homilia, w ramach której Ksiądz Biskup odpytywał kandydatów. Przez maseczki niestety niedostatecznie słyszał odpowiedzi, ale bez większych problemów przebrnięto przez ten etap. Wówczas nastąpił najważniejszy moment, czyli udzielenie samego sakramentu bierzmowania. Kandydaci oczywiście podchodzili do namaszczenia w maseczkach, co wyglądało trochę dziwnie, lecz tego wymagają przepisy w czasie pandemii. Po Komunii Świętej bierzmowani złożyli podziękowanie celebransowi – Księdzu Biskupowi oraz wręczyli kwiaty dla wszystkich księży sprawujących liturgię. Prezentem od młodzieży był trybularz okadzania szkolnej kaplicy. Na zakończenie wykonano pamiątkowe zdjęcie.
Szymon Pałczyński, kl. IIA LO
Włocławek, Łęgska 26, poniedziałek 15 czerwca 2020 – matematyczne zmagania maturzystów
Pogoda tego dnia była idealna: ani zbyt chłodno, ani zbyt upalnie. Pierwsi maturzyści zjawili się w szkole około godziny 7.20. Było ich jeszcze niewielu, ale za to pięknie ubrani, no i oczywiście w maseczkach chroniących twarze. Przy wejściu odbyli proces dezynfekcji dłoni, po czym udali się do kaplicy na Mszę św. Po zakończonej modlitwie liczniejsza już grupa abiturientów wypełniła obszar holu przy dyżurce i na schodach.
Oczekiwali na egzamin z rozszerzonej matematyki. Wydawali się spokojni, gdyż maturę podstawową z tego przedmiotu mieli już za sobą. Zdecydowaną większość wśród nich stanowili uczniowie klasy III A, czyli profilu matematyczno-fizycznego. Pomyślny przebieg egzaminu oraz opiekę nad trzydziestoma trzema zdającymi dyrekcja powierzyła komisji. Oprócz przewodniczącej znajdowało się w niej jeszcze troje nauczycieli, a wśród nich piszący te słowa kapłan.
Zdyscyplinowana młodzież, zachowując procedury, po wylosowaniu numerów stolików, zajęła miejsca w dolnej sali gimnastycznej. Chwilę przed nakazanym czasem rozpoczęcia przyniesiono zapieczętowane arkusze. Po wstępnych czynnościach objaśniających o godzinie 9.07 rozpoczęto rozwiązywanie zadań. Wyraźnie odczuwalna była koncentracja zdających. Lewe półkule ich mózgów odpowiadające za logiczne myślenie przejmowały kontrolę nad całą ich świadomością. W ciszy kroczyli drogami algebry lub rysowali figury geometryczne. Stan ten trwał prawie dwie godziny, gdyż po 11. jeden ze zdających prosił o pozwolenie udania się do toalety. To zachęciło również innych, aby choć na chwilę rozprostować nogi i dotrzeć, oczywiście pod okiem któregoś z członków komisji, do drzwi sali gimnastycznej. Tam opiekę nad potrzebującym wizyty w WC przejmowała osoba dyżurująca na korytarzu. Przynaglenie czynnością fizjologiczną dotyczyło jednak tylko kilku osób i wszystkie one swobodnie kontynuowały pisanie. Fakt opuszczenia sali był rzecz jasna odnotowywany w protokole przez przewodniczącą komisji.
W powierzonym pod moją opiekę sektorze (oznaczonym na planie sali kolorem zielonym) obserwowałem osoby, które dotychczas znałem przede wszystkim z katechezy i szkolnej aktywności. Uczeń ze stolika nr 20, o którym była już mowa przy okazji opuszczania sali, wykazywał się pośpiechem. Nie sprawdzał ponownie rozwiązań, widocznie pewien swoich obliczeń. Skończył egzamin przed czasem i opuścił salę jako pierwszy. Wydawał się głodny, bo ja też już myślałem, żeby coś zjeść, ale równie dobrze mógł być umówiony z kimś na mieście. A może po prostu zadania były dla niego łatwe.
Inaczej zachowywała się dziewczyna siedząca przy stanowisku nr 9. Kilkukrotna mistrzyni Polski w biegu na 2 km tym razem nie spieszyła się do mety. Spokojnie rysowała cyrklem okrąg, dwukrotnie sprawdzała, czy wszystko dobrze obliczyła w zadaniach z trójkątami. O 12.06 założyła maseczkę i czekała na pozwolenie opuszczenia sali, gdyż zgodnie z regulaminem 15 minut przed końcem egzaminu już nie wolno było wychodzić.
Jeden z maturzystów musiał zostać do końca, by jako świadek obserwować pakowanie arkuszy do bezpiecznych kopert oraz ich przekazanie w ręce zawsze dbającej o zachowanie procedur dyrekcji. W dobrych dłoniach zatem spoczęły dalsze losy maturzystów.
ks. Jacek Buta
Kruszyn, środa 17 czerwca 2020r.; Warto mieć swojego „konika”
Zakończenia roku wyczekuję tak bardzo jak w normalnych, szkolnych warunkach. Sama nie wiem, czy nawet nie bardziej… Lekcje przed komputerem powoli zaczynają mnie męczyć, a piękna pogoda za oknem nakłania do spędzania czasu tylko i wyłącznie na świeżym powietrzu.
Moim ulubionym ,,kwarantannowym” zajęciem stała się jazda konna. Jeżdżę dopiero od trzech lat, ale zdecydowanie się na tego typu hobby było moją najlepszą decyzją. Przygodę z jeździectwem zapoczątkował mój tato, który w dzieciństwie sam zapałał miłością do tych zwierząt. To właśnie on przekazał mi wodzę i nauczył jeździć. Przedtem czułam ogromny respekt do koni. Ich gabaryty i siła przerażały mnie, ale później przekonałam się, że to na prawdę sympatyczne zwierzęta. Lecz aby się z nimi zgrać, potrzeba czasu i cierpliwości. Gdy chodziłam do szkoły i wracałam późno do domu, nie poświęcałam na to wystarczająco dużo czasu, teraz to idealny moment, by go nadrobić. Złożoność zachowań i reakcji koni oraz ich niezwykła inteligencja świadczy o posiadaniu przez te zwierzęta osobowości. Walizeczka, bo tak ma na imię moja klacz, nie należy do temperamentnych koni. To trzynastoletnia kobyłka, która cechuje się niezwykłym spokojem. Idealny koń dla początkujących jeźdźców. Mimo to kilka razy z niej spadłam, na szczęście bez większych urazów. Nigdy wcześniej nie doceniałam tych chwil tak mocno. Jednak gdy wsiadam na konia, momentalnie zapominam o wszystkich zmartwieniach i ,,odlatuję” myślami z rzeczywistości. Jeżdżę tylko w terenie, gdzie zieleń drzew i zapach świeżego powietrza pozwala mi zrelaksować się, oczyścić umysł i odpocząć od długiego siedzenia przed ekranem komputera. Dobrze jest mieć jakieś zainteresowanie, które stanie się naszym nałogiem w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zajęcie, które pozwoli nam na przyjemność i zapomnienie o problemach.
Myślę, że czas kwarantanny objawił się u większości z nas nowymi zainteresowaniami. Ja zaczęłam więcej gotować. Wychodzi mi to coraz lepiej i naprawdę to polubiłam. Jeśli, ktoś nie odkrył swojego powołania podczas kwarantanny, nic straconego. W końcu przed nami całe wakacje – najpiękniejszy czas w roku!
Maja Panasiuk, kl. IC LO