Grudniowe pandemiczne zapiski, spośród których zamieszczamy 10 tekstów, otwiera wiersz Oli Bielawskiej z kl. IID LO. Powstał 1 grudnia 2020 roku z okazji 605. urodzin Jana Długosza i zwyciężył w szkolnym konkursie poetyckim. Kolejne zimowe dni kończącego się roku to już proza – momentami refleksyjna, a często wesoła i świąteczna. Kartki ze swojego życia do tej części Dziennika Odizolowanych nadesłali:
- Ola Bielawska z kl. IID
- Dominika Krysińska z kl. IIC
- Patryk Obałkowski z kl. IIa
- Michał Biernacki z kl. IIC
- Wiktoria Kujawa z kl. IID
- Weronika Kosińska z kl. IIIA
- Karolinka Jaroniewska z kl. IIB
- Alicja Grzybowska z kl. IIC
- Alicja Skibowska z kl. IIC
- Ola Wróbel z kl. IIA
PS. I tym razem mamy nadzieję, że po korekcie wyżej wymienieni autorzy rozpoznają swoje wspomnienia w zamieszczonych na stronie tekstach.
Włocławek, wtorek 1 grudnia 2020 r.; Urodzinowa rymowanka dla Długosza Janka
Obchodząc rocznicę urodzin ks. Jana Długosza, grono pedagogiczne zazwyczaj prowokuje uczniów do kreatywności. Z tej właśnie okazji udało się spontanicznie zorganizować konkurs poetycki pt. Urodzinowa rymowanka dla Długosza Janka. Brała w nim udział przede wszystkim młodzież klas drugich liceum. Napisane utwory prezentowały wysoki poziom artystyczny, biorąc pod uwagę błyskawiczny termin jednego dnia, w którym poezja musiała powstać. Spośród nadesłanych na cześć kronikarza wierszy lekkością stylu zachwyca ten „popełniony” przez Aleksandrę Bielawską z kl. IID. Utwór ten jest jej debiutem poetyckim, za który otrzymała I nagrodę – najmodniejszą bluzę ZSK w rozmiarze L. Oto zwycięski wiersz:
Gołębie nad Długoszem
Przyszłam do Długosza w dwa tysiące siedemnastym
Świetna szkoła i mundurek zaczepiasto-bawełniasty
Tej bawełny pewnie mało
lecz się dobrze zrymowało
Jan Długosz kronikarz wielki
Uwieczniał historii szczebelki
Stojąc dumnie na cokole
Patronuje naszej szkole
Pod pomnikiem leżą kwiaty
Słowa życzeń i wiwaty
Składa skromna delegacja
Ale jakaż jest w niej gracja
Nad posesją krążą ptaki
Sto gołębi drze swe japki
Ksiądz Dyrektor to przemyślał
Więc straszaki powymyślał
Dzięki temu szkołę chroni
Przed atakiem tych nicponi
Ach, cudownie jest w tej szkole
Kolorowe życie moje
Teraz uczę się w Classroomie
Wielu rzeczy nie rozumiem
Jednak liczę że niebawem
Spotkam się znów z kronikarzem
Ola Bielawska
Kowal, czwartek, 3 grudnia 2020r.; W piżamie do Biedronki
Godzina 7:00. Jak codziennie budzik, nie znając litości, rozbrzmiewa w całym domu. Ustawiam drzemkę z nadzieją, że jeszcze pięć minut będzie w stanie mnie uratować. Kończy się jak zawsze, kilka minut zamienia się w pół godziny i nie mam już na nic czasu. Prosto z łóżka, jeszcze nie do końca zorientowana co się dzieje, znajduję się przy biurku. Przypominam sobie wtedy, że przed pandemią, kiedy lekcje zaczynały się o 7:10, wychodziłam na autobus o godzinie 5:45. O dziwo było mi wtedy znacznie łatwiej znaleźć motywację, żeby wstać, a w dodatku uszykować się i zjeść szybkie śniadanie. Chyba świadomość tego, że mój laptop nie odjedzie o wyznaczonej godzinie, zostawiając mnie na przystanku, wybiła mnie z rytmu.
Lekcje mijają dość szybko, aczkolwiek są dość wymagające. Na większości trzeba bardzo uważać i udzielać odpowiedzi. Nigdy nie wiadomo, czy na przykład Pan Chodoła nie wpadnie na pomysł zrealizowania niecnego planu zrobienia niezapowiedzianej kartkówki z matematyki. Nauczyciele w pandemii stali się trochę nieprzewidywalni. Szukają różnych sposobów, by sprawdzić, czy zdalne nauczanie daje jakiekolwiek efekty. Poniekąd rozumiem ich obawy. Uczniowie dzielą się na tych, którzy sprawę biorą na poważnie, i na tych, którzy próbują oszukać system. Dla tych drugich zapewne nie skończy się to dobrze, ale każdy postępuje według własnego uznania. Jednym ze sposobów na sprawdzenie naszej wiedzy i niedanie możliwości ściągnięcia jest okrojony czas na sprawdzianach. To dość stresujące. Prawda – nie ma nawet chwili na szukanie odpowiedzi w książkach czy internecie, ale również trudno jest zdążyć, żeby na spokojnie przemyśleć i napisać rozwiązania. Ciężko znaleźć dobre wyjście z tej sytuacji. Chyba jednak nic nie zastąpi porządnej drukowanej pracy klasowej pisanej pod okiem nauczyciela.
Nie zdążyłam jeszcze nic zjeść od rana. Zazwyczaj robię to na długiej przerwie, ale w czwartki kończę lekcje bardzo szybko. Nic w lodówce nie spełnia moich oczekiwań. Postanawiam więc pójść do dopiero co wyremontowanej Biedronki. Może trochę świeżego powietrza pobudzi mnie do życia. Ponowne otwarcie sklepu było wielką sensacją w moim małym miasteczku. Wszystko, co tu się zadzieje, tak naprawdę wzbudza wielkie zainteresowanie. Nie chce mi się przebierać, więc zakładam długi płaszcz, czapkę, buty i zawijam się w szalik z nadzieją, że nikt mnie nie pozna. Zastanawiam się, jak bardzo będzie się rzucać w oczy fakt, że mam na sobie spodnie od piżamy. Kto mnie zobaczy, ten mnie zobaczy – trudno. Biorę klucze, słuchawki, oczywiście maseczkę i wychodzę z domu. Droga jest krótka. W Kowalu wszystko jest blisko siebie. Docieram do sklepu. Czapka, szalik i maseczka ograniczają mi pole widzenia, więc już na wejściu prawie wpadam na panią z wielkim wózkiem zakupów. Zastanawiam się, kto wymyślił wejście połączone z wyjściem. To dość niebezpieczne. Kupuję parę podstawowych rzeczy do domu i swoje ulubione deserki czekoladowo- wiśniowe. Zawsze poprawiają mi nastrój. W drodze powrotnej dociera do mnie, że normalnie przejęłabym się moim wyglądem, ale życie w czasie pandemii zmienia. Zazwyczaj codziennie wychodziłam albo do szkoły, albo do sklepu. Teraz siedząc w domu, nie robię makijażu, nie ubieram się też jakoś specjalnie. Przestałam przejmować się tym, co ludzie pomyślą. Po powrocie jem obiadek i przychodzi czas na codzienna drzemkę. Czasami trwa ona godzinę, a zdarza się, że trzy. Różnie bywa. Tym razem budzę się, kiedy jest już ciemno. Moi rodzice wrócili z pracy. Wychodzę ze swojego pokoju, czyli mojej przytulnej norki i idę z nimi porozmawiać. Dobrze, że mam dużą rodzinę. Czas wrócić do lekcji. Wyspałam się w dzień, czyli nie jestem w ogóle zmęczona. Przede mną długa bezsenna noc.
Dominika Krysińska kl. IIC LO
Izbica Kujawska – Włocławek, piątek 4 grudnia 2020 r.; Spotkajmy się w McDonald’s
Budzę się mniej więcej o drugiej, może o w pół do trzeciej w nocy, bo jutro mam pojechać do Włocławka. Już nie mogę się doczekać momentu, kiedy zaliczę biegi i wreszcie spotkam się z kolegami. W końcu udaje mi się ponownie zasnąć. O kur… zapiał! – zaspałem.
Jest już 8:20. mama pyta mnie, czy czasem nie mam lekcji. Zrywam się z łóżka, ponieważ wiem, że w piątki zaczynam matematyką. To przedmiot, który rozszerzam i jest on dla mnie bardzo ważny. Odpalam laptopa, wchodzę na lekcje, przepraszam za spóźnienie i pytam na grupie klasowej, które zadanie robimy. Potem czeka mnie jeszcze 6 godzin i jadę do szkoły zaliczyć bieg na 100 metrów. Nauka w szkole jest o wiele bardziej owocna niż w domu. Myślę, że wielu z nas nie potrafi skoncentrować się na
lekcjach zdalnych. Sama obecność nauczyciela i przebywanie wśród kolegów w szkole wywołuje pozytywną rywalizację. Choćby tak wu-f, w nim nie da się wykazać swoich sprawności przez Internet.
Po skończonych e-lekcjach tata zawozi mnie do Włocławka pod same drzwi naszej Szkoły św. Długosza.Miło jest przejść się po jej korytarzach. Idę do szatni, przebieram się, zaliczam bieg na 100m. Mój wynik 14,7 sekundy omawiam z nauczycielem Panem Nowakiem Józefem (oczywiście zachowując wszystkie restrykcje i reżim sanitarny).Po zaliczeniu wychodzę ze szkoły i spotykam się ze znajomymi, których dawno nie widziałem.
Jestem osobą megatowarzyską, której brakuje codziennego kontaktu z innymi osobami niż rodzice i siostra. Lubię trochę poszaleć w fajnych miejscach. No a tych w Izbicy Kujawskiej nie ma za dużo. Po za tym, wszyscy mnie tam znają… Idziemy w stronę tętniącej życiem galerii handlowej. Gdyby zabrakło w mieście takiego miejsca, nie byłoby tutaj co robić. Wchodzimy do McDonald’s, zamawiamy zestawy, siadamy w parku, aby sprawdzić nasz smak i węch, czyli skonsumować Macwrapy. Chociaż niektórzy mówią, że jest to śmieciowe jedzenie, dla mnie w tym momencie moje najlepsze.
W mojej rodzinnej Izbicy nie ma Mac’a, może to i dobrze, bo za często bym w nim bywał.
Następnie ślizgamy się na lodowisku. Po godzinie męczącej jazdy na łyżwach wchodzimy do budynku Wzorcowni, żeby się ogrzać i popatrzećna fajne dziewczyny. Niestety wszystkie noszą maseczki i trudno rozpoznać, która naprawdę jest ładna, a która to wtopa nie warta uwagi.
Gadamy na ich temat i śmiejemy się. Niestety, musimy się powoli zbierać, bo czas nam się kończy. Wpadamy jeszcze raz do Mac’a na porcję frytek. Przyjeżdża po mnie tata, pyta czy nie jestem głodny, bo on ma ochotę na coś z Mac’a. Tato, to bardzo niezdrowe jedzenie – odpowiadam. W drodze do domu trochę mnie muliło i ciężko było mi opowiadać tacie jak było, co robiłem i co jadłem. Wieczorem, kładąc się do łóżka, popatrzyłem na kolekcję moich zabawek z McDonald’s i mimo mdłości pomyślałem, że to był naprawdę udany dzień.
Patryk Obałkowski, kl. IIa LO
Cieplinki, czwartek 10 grudnia 2020 r.; Zestaw młodego chemika już prawie mój!
Dzień zaczął się zwyczajnie. Zajęcie zaczynałem o godzinie 9.00, więc o 8.50 byłem już na nogach. Szybkie mycie zębów, dwie kanapki zabrane do pokoju i można zaczynać niewiarygodną przygodę nazywaną lekcją matematyki online. Zajęcia zdalne są dla mnie mniej przyjemne niż lekcje w szkole. Nauka przychodzi o wiele trudniej. Człowiek, który ledwo się obudził, siedzi albo leży półprzytomny przed ekranem komputera w takim stanie przez pierwsze dwie lekcje. Poza tym wokół jest zawsze wiele rozpraszaczy: na klasowej grupie ktoś pyta, czy była już sprawdzana obecność, bo mu się zaspało, siostra wpada do pokoju, szukając swojej ładowarki do telefonu, mama pyta, czy nie jestem głodny itp. Natomiast nie brakuje mi bezpośredniego kontaktu z wychowawcą i innymi nauczycielami.
O godzinie 13.00 dobrze się już myśli, bo w powietrzu czuć pyszny obiad przygotowany przez mamę. Czwartek jak czwartek, dzień jak co dzień – Google Meet się zaciął tylko trzy razy, a komputer miał dwie aktualizacje, wczoraj były cztery. Czy coś tego dnia jeszcze mnie zaskoczy?
Po zjedzonym obiadku trzeba zabrać się za zadania domowe. Dobrym drogowskazem w tej fascynującej drodze jest zawsze szkolny email – nauczyciele zawsze przesyłają nam wiadomości przypominające o najważniejszych pracach domowych i zbliżających się zaliczeniach. Oj, dziś zaszaleli – 12 wiadomości. Ale na szczęście kilka z nich tylko odznaczam jako przeczytane, jakieś covidowe poradniki i nieistotne powiadomienia. Kilka zagadnień do opracowania na następny polski i wiadomość od Pana Trokowskiego – mojego nauczyciela chemii. Chemię lubię, ale chwila… Szanowny Panie Profesorze, przecież mamy zadane już 9 zadań z wodorotlenków, i to na jutro! Czytam wiadomość : Gratulacje! Jakie gratulacje? Fakt, dziś na chemię nie spóźnił się nikt, ale czy to w końcu taki powód? Jejku!
Zostałem laureatem OLIMPUSA z chemii! Świetna wiadomość! Moje przygotowania do konkursu okazały się owocne. Poszedłem pochwalić się rodzicom, bardzo się ucieszyli i obiecali, że św. Mikołaj na pewno doceni moje naukowe sukcesy. Już od jakiegoś czasu marzę o tym, żeby otrzymać Zestaw chemika dla dorosłych i w końcu przeprowadzać samodzielnie doświadczenia jak Pan Konrad. Imponuje mi jego niewyczerpana pasja naukowca i pedagoga. Mam nadzieję, że znajdę miejsce w jego Żywym układzie okresowym pierwiastków chemicznych, bo przecież to wielki zaszczyt wisieć na tablicy przy pracowni chemicznej.
Wieczorem przyszła do mnie paczka. Nic nie zamawiałem, więc byłem bardzo zaskoczony. Czyżby to już młody chemik? Okazało się, że wygrałem płytę i koszulkę ulubionego zespołu w instagramowym konkursie. Ale miałem szczęście! Było kilkadziesiąt tysięcy zgłoszeń, a mnie się udało!
Czwartek okazał się być całkiem zaskakujący i niecodzienny.
Biernacki Michał, kl. IIC LO
Choceń, poniedziałek 14 grudnia 2020 r.; Covid w moim domu
Jeszcze tydzień temu byłam w gronie osób, które mówiły o lockdown. Zamknięte sklepy? Niedorzeczne. Covid? Cięższa grypa. Nie znam nikogo, kto by to przechodził gorzej niż przeciętne przeziębienie. Żałuję ogromnie, że nie ugryzłam się wtedy w język. Dziś siedzę w mieszkaniu babci i dziadka przed ekranem komputera, ale tylko ciałem. Moje myśli są w moim rodzinnym domu, gdzie wszyscy przechodzą koronawirusa… Nie widziałam najbliższych od ponad tygodnia. Nie mogę się skupić na nauce, odrabianiu lekcji, wieczorami nie mogę zasnąć, bo cały czas drżę o moją prababcię, która ma 99 lat, moją maleńką siostrzenicę, o mamę, tatę, siostrę… Nie mogę ich przytulić, nie mogę w żaden sposób pomóc. Świadomość, że leżą chorzy w domu, nie mogą wyjść, są tak słabi, że nie mają siły zrobić sobie herbaty…To mnie przeraża, to mnie wykańcza. Łzy zbierają mi się do oczu ze strachu i tęsknoty, ale staram się być silna. Przez telefon mówię mamie: ,,Wszystko będzie dobrze, najważniejsze, że nie jest konieczna hospitalizacja”, ale po skończonej rozmowie modlę się do Boga, by ciśnienie babci przestało skakać, a kaszel mamy się skończył. Nie wiem, ile to jeszcze potrwa… Kiedy będę mogła ich zobaczyć nie tylko przez skype’a? Czekam, kiedy mama zadzwoni z wiadomością, że objawy ustąpiły.
Wiktoria Kujawa, kl. IID LO
Kowal, środa 16 grudnia 2020 r.; Przed świętami i przed maturą
Kowal to małe miasto, w którym mieszkam od urodzenia. Na jego terenie funkcjonują dwie szkoły ponadpodstawowe: Liceum Ogólnokształcące im. Królowej Jadwigi oraz Zespół Szkół Rolniczych. Kiedy kończyłam gimnazjum, zastanawiałam się, gdzie powinnam uczyć się dalej? Muszę przyznać, że to renoma oraz wysoki poziom szkoły katolickiej sprawiły, że wybrałam Jana Długosza, a nie Królową Jadwigę w rodzinnym miasteczku. Do Włocławka jest stąd tylko 15 km, zatem przez pierwszy rok nauki w liceum do szkoły podwozili mnie rodzice albo jeździłam autobusem. W drugiej klasie było podobnie, tyle że od marca już uczyliśmy się zdalnie, a teraz w klasie trzeciej znowu siedzę w domu.
Poranki nie należą do mojej mocnej strony. Często wstaję chwile przed rozpoczęciem lekcji, a czas przerw wykorzystuję na śniadania. Jednak tego dnia było inaczej. Wstałam po godzinie siódmej, wspólnie z moją babcią zjadłam śniadanie i czekałam na rozpoczęcie e-lekcji. Chciałam dodać, że babcia mieszkając razem z nami w pełni uczestniczy w moim życiu, a ostatnio nawet w zdalnych lekcjach. W ten sposób wspiera mnie przed maturą.
W środę na pierwszych dwóch godzinach mieliśmy geografię. Lubię ten przedmiot i bardzo zależy mi na zdaniu z niego matury. Pani Pawłowska tłumaczy nam materiał w bardzo przyjemny sposób. Porusza się z nami po Polsce, Europie i świecie przy pomocy mapy kartograficznych i globusa. Dla babci również są to ciekawe treści, bo marzą jej się jeszcze podróże.
Następnie przychodzi czas na język polski i omawianie nowej lektury. Chłopi. Babcia też ją zna, bo oglądała kilka razy film. Nawet mnie zainteresował zadany przez panią pierwszy tom tej powieści Jesień, a w szczególności sceny, kiedy Antek i Jagna schowali się w stogu siana przed Boryną. W ogóle to dziwna historia. Nie rozumiem, dlaczego taka młoda, ładna dziewczyna musiała wyjść za starego wdowca. Straszne. Przecież mogłaby mieć męża z miłości, a nie mogła sprzeciwić się matce i zgodziła się sprzedać za jakiś kawałek ziemi. Ponieważ zaraz po świętach omawiamy Ludzi bezdomnych, nie zdążę przeczytać pozostałych tomów Chłopów, tylko w wolnej chwili obejrzę film, bo chciałabym się dowiedzieć, co się stanie z Jagną. Po dwóch godzinach polskiego przyszedł czas na lekcję historii. Robiliśmy karty pracy o Unii Litewskiej. Właśnie wtedy dostałam informację, o której chciałby usłyszeć każdy tegoroczny maturzysta. Chodziło o odwołanie egzaminów ustnych na maturze z powodu pandemii. Było dla mnie pocieszające. Bardzo się ich bałam, ponieważ jestem osobą, która łatwo się stresuje. Mam tak po mamie, a mama po babci.
Środa to zazwyczaj bardzo męczący dzień tygodnia z uwagi na to, że oprócz jednej godziny matematyki mam też rozszerzone fakultety. Lecz dzięki bliskości babci i tej wiadomości, dzień stał się lepszy.
Reszta dnia minęła mi na przygotowaniach do świąt. Wraz z babcią i siostrą lepiłyśmy pierogi i piekłyśmy pierniczki. Wieczorem całą rodziną ubraliśmy choinkę, którą przywiózł mój tata. Zawiesiliśmy na niej ręcznie robiony łańcuch, orzechy, zasuszone plasterki pomarańczy, złote szyszki i lampeczki. Dzięki tej choince w domu pachniało lasem i było już bardzo świątecznie, chociaż do świąt został cały tydzień.
Mimo przytłaczającej pandemii, która wszystkich nas przygnębia, był to jeden z lepszych dni w ostatnim czasie.
Weronika Kosińska, kl. IIIA LO
Świat wirtualny Google Meet, wtorek 22 grudnia 2020 r.; Klasowa wigilia online
Zacznę od wigilii klasowej, która w tym roku odbyła się zupełnie inaczej. Nie spotkaliśmy się jak zawsze w klasie, ale przed komputerami. Każdy z nas elegancko ubrany zasiadł przed swoim komputerem i zaczęliśmy naszą drugą wspólną wigilię. W tle leciały świąteczne piosenki, starałam się chociaż w małym stopniu poczuć świąteczny klimat i zapomnieć o tym, co obecnie dzieje się na świecie. Po godzinnej rozmowie z naszą wychowawczynią i serdecznych życzeniach pożegnałam się ze wszystkimi. Poniekąd, jako przewodnicząca klasy, czułam się odpowiedzialna za przebieg tego naszego wigilijnego spotkania. Myślę, że wszyscy byliśmy wzruszeni, ale też zadowoleni, że to już koniec semestru i przed nami długie ferie. Śmiertelnie zmęczona tym wszystkim zamknęłam laptopa, oddychając z ulgą, że będę mogła odpocząć od ekranu komputera.
Karolina Jaroniewska, kl. IIB LO
Piotrków Kujawski i okolice, czwartek 24 grudnia 2020 r.; Moi dziadkowie Leszkowie
To pierwsze święta w czasie pandemii… Poprzednie dni upłynęły mi na pomocy przy przygotowywaniu świątecznych potraw i sprzątaniu całego domu. Budząc się w wigilijny poranek, już wiedziałam, że te święta będą zupełnie inne. Szczerze mówiąc, czuje, że od kilku lat są inne, ludzie coraz bardziej zapominają o istocie świąt i o tym, co tak naprawdę jest najważniejsze. Cały dzień upłynął na sprzątaniu i doprawianiu potraw. Naszą wieczerzę zaczęliśmy tradycyjnie od przełamania się opłatkiem, każdy życzył zdrowia, bo przecież w obecnym czasie nie ma nic ważniejszego. Zasiedliśmy do stołu, jedliśmy i rozmawialiśmy. Podsumowaliśmy cały rok, który nie należał do najlepszych. Mieliśmy wiele planów, które nie zostały zrealizowane. To był ciężki i okropny rok, który bez wątpienia zaskoczył nas wszystkich. Na poprawę humoru zaczęliśmy nucić kolędy, a mnie przypomniał się śp. dziadek Leszek, który zawsze zaczynał śpiewać, a później tylko słuchał. Powspominaliśmy, jaki był dowcipny, dobry i kochany, a ja uroniłam kilka łez… Nadszedł czas na prezenty, które nie są już tak ekscytujące, jak za dzieciaka. Wtedy każdy czekał na ten moment. Po tym wszystkim udaliśmy się na kolejną wigilię do rodziców mamy i tam spotkaliśmy najbliższą rodzinę. Wszyscy podziwiali, jak już wyrośliśmy, zmieniliśmy się, a przecież jeszcze niedawno zaczynaliśmy chodzić i we wszystkim potrzebowaliśmy pomocy. Nadszedł moment, kiedy mój drugi dziadek – też Leszek, ale jeszcze żyjący – wyciągnął akordeon i spojrzał się na mnie znacząco. Już wiedziałam, że teraz zaczynamy coroczny minikoncert. Dziadek grał, ja śpiewałam kolędy i zrobiło się nastrojowo. Przed północą wszyscy udaliśmy się na pasterkę. Ludzie w maskach i odstępy to widok, z którym wszyscy się już oswoili. Kiedy wróciłam do domu, jak zwykle miałam mnóstwo refleksji na temat tegorocznych świąt. To były inne święta. Rok temu nikt nie przejmował się limitem osób w kościele czy przy rodzinnym stole wigilijnym. To wszystko uświadomiło mi, że wielu ludzi przejęło się bardziej obostrzeniami niż tym, że NARODZIŁ SIĘ BÓG… Oby takie święta jak te w 2020 roku były dla nas wszystkich pierwszymi i ostatnimi…
Karolina Jaroniewska kl. IIB LO
Grochowalsk, czwartek 24 grudnia 2020 r.; Wigilijna zupa śliwkowa z suszonymi gruszkami
Od wielu tygodni z niecierpliwością czekałam na Boże Narodzenie, gdyż jest to dla całej mojej rodziny magiczny czas. Przygotowania do wieczerzy wigilijnej trwały w moim domu od samego rana. Wszędzie było czuć zapach cynamonu, goździków i popisowej zupy śliwkowej mojej mamy.
Razem z siostrą zajęłyśmy się lepieniem pierogów oraz pieczeniem ciast. Na koniec zostało mi tylko nakryć do stołu. Pamiętałam o podłożeniu sianka pod obrus oraz pozostawieniu jednego wolnego nakrycia dla zbłąkanego wędrowcy. Po dopięciu wszystkiego na ostatni guzik przyszedł czas na to, aby zasiąść do wieczerzy wigilijnej. Tegoroczną Wigilię spędziliśmy kameralnie – w gronie najbliższej rodziny. Na początku odczytaliśmy fragment Pisma Świętego. Później, składając sobie życzenia, podzieliliśmy się opłatkiem, aż w końcu mogliśmy zasiąść wspólnie do stołu, gdzie stały wszystkie wigilijne potrawy, które wraz z mamą przygotowywałam przez ostatnich kilka dni, np.: sałatka jarzynowa, pierogi, kapusta z grochem i oczywiście obowiązkowo – smażony karp królewski. Moje podniebienie najbardziej uszczęśliwiły pachnące leśnymi grzybami pierogi. Może dlatego, że wykonałam je wspólnie z moją starszą siostrą? A może naprawdę były pyszne? Hitem uroczystej kolacji była oczywiście zupa śliwkowa. Dopiero w tym roku mama zdradziła nam jej sekretny składnik, dzięki któremu uzyskuje tak niepowtarzalny smak tego dania. Są to po prostu… suszone gruszki.
Po kolacji śpiewaliśmy kolędy i słuchaliśmy popisów mojej siostry na keyboardzie. Nauczyła się trochę brzdąkać i nawet nieźle jej wyszło – szczególnie Dzisiaj w Betlejem. Wiele radości sprawiło nam odpakowywanie prezentów, które leżały pod cudownie pachnącą i pięknie przystrojoną choinką, na której wisiały bombki, łańcuchy i lampki. Dużo ozdób wykonałam własnoręcznie razem z siostrami. Może nie były one najładniejsze, ale za to dodały naszej choince wyjątkowego i wspaniałego klimatu, którego z całą pewnością zakupione ozdoby nie byłyby w stanie stworzyć. W tym roku razem z siostrami postanowiłyśmy dać naszym rodzicom i dziadkom własnoręcznie zrobione albumy z naszymi fotami. Byli zachwyceni i z radością obejrzeli wszystkie zdjęcia, wspominając przy tym te chwile, które były na nich uwiecznione. Całe pomieszczenie wypełniło się radosnym gwarem i śmiechem.
Na sam koniec dnia z całą rodziną oglądałam transmisję z pasterki, ponieważ ze względu na pandemię nie mogliśmy pojawić się w kościele tak, jak to czyniliśmy w poprzednich latach.
Alicja Grzybowska, kl. IIC LO
Włocławek, 25 grudnia 2020 r.; Owoc na „S” i rzeka na „F” – tata nie wytrzymał…
Dziś, 25 grudnia, jest zupełnie inaczej niż we wszystkie poprzednie święta. Od dawna wiedzieliśmy, że tak będzie, jednak każdy miał nadzieję. Może jednak wszystko wróci do normalności? Może będzie jak dawniej? Niestety na oba pytania muszę odpowiedzieć „nie”. Uderza we mnie rzeczywistość. Mszę Świętą z kościoła parafialnego oglądam z rodzicami w komputerze. Limit osób nie pozwala na pójście do świątyni, do której zawsze chodzimy. Moi rodzice to bardzo odpowiedzialni ludzie i chronią mnie jako jedynaczkę przed każdym zagrożeniem, a jak wiadomo, do kościoła przychodzą różni ludzie, bardzo często chorzy. Zaraz po Mszy św. ubieramy się i idziemy do babci, która jest bardzo samotna, ponieważ w te święta nikt do niej nie przyjechał. Ucieszyła się na nasz widok jak nigdy dotąd. Babcia zrobiła herbatę i pokroiła makowiec własnej roboty. W tle leciały kolędy, które przypominały, że jest Boże Narodzenie. Gdy czekałam, aż napój trochę przestygnie, wróciły wspomnienia poprzednich świąt, kiedy zjeżdżała się cała rodzina. Gra z kuzynami w makao zawsze była świetną zabawą.
Wróciliśmy do domu. Mama po obiedzie zaproponowała, żebyśmy zagrały w jakieś planszówki. Trochę niechętnie się zgadzam, bo gra w dwie osoby nie będzie tak zabawna jak co roku w siódemkę. Przynoszę z pokoju pudełko kart i zaczynamy grę w remika. Mama jak zawsze wygrywa, ma większe szczęście w losowaniu kart. W szkole nigdy nie gram z ludźmi z naszej klasy w karty, bo na przerwach zawsze się uczę się albo coś powtarzam. Teraz, kiedy jedyną partnerką do gry jest mama, przydałby się jakiś Rafał czy Wiktor, czyli mistrzowie gier planszowych. Byłoby więcej emocji. A najlepiej, gdyby to był Marcin, chociaż on pewnie pozwoliłby mi wygrać. Ostatecznie starałam się dobrze się bawić, grając tylko z mamą. Tata nie dał się wciągnąć, bo stwierdził, że woli pooglądać telewizję i obiecał, że zagramy wieczorem. Trzymam go za słowo. W międzyczasie dzwonimy do cioci i włączamy kamerki. U cioci w tle widać choinkę z białym bombkami. Rozmawiamy dość długo i gramy w „państwa, miasta” online. Nigdy bym nie pomyślała, że można to robić na odległość. Z każdą kolejną rundą wymyślamy coraz zabawniejsze słowa, żeby tylko zdobyć punkty. Zastanawiałam się, jaki jest owoc na „S” i rzeka na „F”. Tu tata nie wytrzymał. Widział, jak dobrze się bawimy i dołączył do gry. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęła dwudziesta. Postanowiliśmy skończyć. Był remis, bo ja i ciocia po podliczeniu miałyśmy tyle samo punktów.
Koniec tego świątecznego dnia spędzam sama, siedząc w swoim pokoju, pod kocem, z kubkiem ulubionej zielonej herbaty w dłoni. Zapalam lampki zawieszone nad łóżkiem, odpisuję na kilka sms-w od znajomych i czytam. Kiedy zegar wskazuje dwudziestą drugą, gaszę światło. Jakoś nie mogę zasnąć. Myślę o tych świętach. Mimo że wiele się zmieniło, nie było cudownej świątecznej atmosfery panującej na szkolnym korytarzu, to czuć ją w domu. A to za sprawą zapachu pierniczków, blasku choinki, a przede wszystkim obecności najbliższych.
Alicja Skibowska, kl. IIA LO
Kowal, poniedziałek 30 grudnia 2020r.; Sylwester Marzeń z bólem zęba
Obudziłam się dzisiaj koło 9.00 z dziwnym uczuciem. Znów odezwał się ząb. który wcześniej leczyłam. Podeszłam do lustra i zobaczyłam, że twarz jest zdecydowanie spuchnięta. No nie! Jak ja będę wyglądała jutro na Sylwestra. Dobrze, że nigdzie nie idę. Zresztą ostatnie obostrzenia w związku ze wzrostem zakażeń wprowadziły coś w rodzaju „godziny policyjnej” – zakaz wychodzenia z domu 31 grudnia od 19.00 do 6.00 rano w Nowy Rok.
Kiedy poczułam rwący ból, wiedziałam, że czekała mnie wizyta u dentysty. W normalnej sytuacji nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale w czasie pandemii i w okresie między świętami a Nowym Rokiem nie jest to takie proste, aby dostać się do stomatologa. Na szczęście dentysta powiedział, że mnie przyjmie. Już przed wejściem do gabinetu zmierzono mi temperaturę. Dobrze, że była w normie, gdyż w przeciwnym razie odesłano by mnie do domu. Ku mojemu zaskoczeniu dentysta ubrany był w skafander, który zmieniał po wizycie każdego pacjenta. On i jego asystentka mieli na sobie maski ochronne, a stosowanie przez nich dużej ilości płynu dezynfekującego sprawiało, że w gabinecie unosił się charakterystyczny zapach. Jak się okazało, takie środki ostrożności mają swoją cenę, która miała zrekompensować wysoki poziom zabezpieczania się przed ewentualnym zakażeniem. Odczuliśmy to, płacąc potrójną stawkę za zaplombowanie jednego zęba. Uważam, że to przesada. Sam zabieg niczym się nie różnił od tego sprzed pandemii. Z drugiej strony cieszyłam się, że w ogóle się udało się. Zabieg przebiegł pomyślnie, a ja mogłam wrócić bezpiecznie do domu. Nie życzę nikomu wizyt dentystycznych w czasach epidemii, gdyż oprócz znacznego zmniejszenia bólu zęba – znacznie zmniejsza się również grubość portfela, a i ryzyko zakażenia, pomimo stosowania wielu procedur, jest bardzo wysokie. Po wizycie musiałam odpocząć. Byłam wyczerpana czekaniem i samym zabiegiem. Zdrzemnęłam się chwilę i nieco ożywiona wybrałam się z moimi rodzicami na ostatnie w tym roku zakupy. W sklepie poczułam, że jestem głodna, bo przecież z powodu bólu zęba nic nie jadłam. Po powrocie do domu postanowiłam ostrożnie zjeść śniadanie. Uważałam, żeby nie gryźć tą stroną, gdzie mam leczony ząb. Kiedy kończyłam pierwszy kawałek bułki, zamarłam. Poczułam, że plomba z mojego zęba znalazła się w odgryzionym kęsie. Byłam zrozpaczona i wściekła. Czyżby pandemia wpłynęła na jakość materiałów dentystycznych? Mama próbowała mnie uspokajać. Pocieszało mnie tylko to, że ząb nie boli i buzia jest mniej opuchnięta. Czeka mnie jednak kolejna wizyta u stomatologa. Ale kiedy dentysta wyznaczy mi termin następnej wizyty? Jutro w Sylwestra czy już przyszłym roku?
Aleksandra Wróbel, kl. IIA